Skowyt zabijanych zwierząt dało się usłyszeć w promieniu dwóch mili. Agonalne jęki sprawiały, że zamiast gospodarskich jałówek na myśl przychodziły najgorsze kreatury z otchłani piekieł. Rozpędzone żelazne istoty o ostrzach zamiast zębów i rozpalonych oczach, czekających na dogodny moment, by zaatakować. Towarzyszył im akompaniament drobniejszych pisków i krzyków - zapewne ludzkich czy psich. Swąd spalenizny można było także poczuć z tej odległości, mimo, że przez korony drzew ledwie widać było ciemną smugę dymu. Nieprzyjemna woń wgryzała się w nozdrza obu jeźdźców, jak i ich koni - choć nie każdy zwracał na to uwagę.